sobota, 26 lipca 2008

Bo zupa była zatruta...

1 lipca Anno Domini 1329, ranek:

Nad Hospicjum hermetycznym Silva Rerum wstał nowy dzień. Choć był lipiec, tu na pogórzu Pirenejów ranki były chłodne i Leoric niespiesznie zdążający na śniadanie z ulgą powitał ciepło refektarza. Tylko z pozoru był młodym magiem. Miał już 109 lat, choć mikstury zapewniły mu wygląd trzydziestolatka. Także jego sylwetka nie zdradzała wieku – Leoric trzymał się prosto i wyniośle, z góry patrząc na pospólstwo i służbę w Hospicjum. Musiał, skoro właściwie władza w Silva Rerum należała do niego. Ten stary mól książkowy Roland (Primus Roland – poprawił się w myślach) nie miał siły ani ochoty na rządzenie Hospicjum. Nie wykazywał też żadnej inicjatywy.


A inicjatywa była potrzebna w obliczu ostatnich wypadków – wieśniacy z Pasaquinas dorobili się kościoła. Niby nic a jednak, gdy zabrzmiał dzwon kościelny rozszerzyła się aura Dominium kosztem aury magicznej Hospicjum. Leoric właśnie rozmyślał nad rozwiązaniem problemu, gdy dotarł do refektarza. Powitał pozostałych sześciu magów ale rozmowa nie kleiła się, więc posiłek przebiegł w ciszy zakłócanej tylko skomleniem psów czekających na kąsek ze stołu.

Ciszę przerwał Leoric, który z brzękiem odłożył cynową misę i zwrócił się do Albertusa z domu Verditius:

– Albertusie, jak właściwie postępują twoje prace? Wczoraj z laboratorium dały się słyszeć niezwykłe hałasy, czyżby...

Leoric przerwał, bo jego rozmówca pobladł nagle i zgiął się wpół. Z jego prawej strony dał się słyszeć brzęk, kiedy Vivienne, magini z domu Merinita uderzyła głową w stół. Leoric zerwał się widząc, że dookoła niego magowie osuwają się z siedzisk, zdjęci nagłymi bólami. Chciał krzyknąć, ale z jego gardła wyrwał się tylko jęk. Pociemniało mu w oczach i upadł na kamienną posadzkę, gdzie jego kompani pochrapywali już przez sen.

Brak komentarzy: