– Posłuchaj mnie, śmiertelniku. Nie obchodzą mnie wasze małe wojenki. Nie jestem ich częścią – pozwolił zakonnikowi opaść na ziemię - Jestem ponad nie, bo jestem ponad was, śmiertelnych. Ja też śpiewałem na chwałę Pana, kiedy jeszcze w Jego planie nie było dla was miejsca. Ale powstaliście, by zająć naszą pozycję, bo mieliśmy zostać we władzy waszego praojca, oddać mu hołd. Nie zrobiłem tego i zostałem wygnany.
– Szatan?! Nie wierzę! Apage! – Saintly odzyskał mowę i usiłował przekonać samego siebie, że rzeczywiście nie wierzy – nie możesz być nim, jesteś szaleńcem, przebierańcem, jesteś...
Lucyferem. Skoro zaś potrzebujesz dowodów... – przybysz skrzywił twarz w grymasie pogardy i wyprostował się. Nagle cienie wydłużyły się i uformowały w dwa skrzydła, które ogarnęły skuloną na podłodze postać mnicha.
Saintly znalazł się w innym świecie. Znajome ściany wypaczyły się w wypaloną skałę, a gładką posadzkę zastąpił żużel. Powietrze zasnuł gryzący dym, a gdy rozsnuł się, mnich zobaczył rozległą równinę pokrytą ciałami umierających. Straszliwie okaleczeni, złorzeczyli w niebo zasnute krwawą łuną, a między nimi przechadzali się aniołowie o czarnych, zakrwawionych skrzydłach i zadawali im męki. Paul zacisnął powieki i zaczął krzyczeć.
– A więc wierzysz? – Przybysz dotknął ramienia Paula, by go przebudzić – To dobrze, możemy więc przejść do meritum sprawy, która mnie tu przywiodła. Widzisz, wtedy, po strąceniu, przysiągłem sobie, że wykreślę z Pańskiego planu tylu z was, śmiertelników, ilu zdołam. Udawało mi się to znakomicie, zresztą otuchy dodawały mi pisma Jana, który tak malowniczo opisał ostatnie i największe chwile mej chwały. Niestety, wtrąciliście się wy, Ci-Którzy-Przejrzeli, święci magowie od pieśni Pana, i w swym zadufaniu odebraliście za jednym zamachem: mnie – szansę na ten ostatni akord w symfoniiZła i sobie – szansę na zbawienie paru milionów ludzi więcej. Słuchasz mnie?
– Taak – wyjąkał Saintly – Jak to możliwe?
czwartek, 31 lipca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz