niedziela, 27 lipca 2008

Preludium

W opactwie Dominikanów w Bostonie dzwon miarowo wybijał dziesiątą w nocy. Ojciec Paul Saintly zakończył już wieczorne modły, ale trwał wciąż w skupieniu na klęczniku w swojej celi. Czuł, że panujący wokół spokój jest w jakiś sposób groźny, że jest to cisza przed burzą. Cisza, bo nie słyszał już pieśni Najwyższego, która dotąd wypełniała jego duszę spokojem i nadzieją. Westchnął i pokręcił głową, jakby chciał odegnać złe myśli. Przeżegnał się i wstał z klęcznika.

Wtedy właśnie zauważył, że nie jest w celi sam.

– Witaj, drogi ojcze – ubrany na czarno mężczyzna rozciągnął wąskie wargi w grymasie uśmiechu i wpatrzył się przeszywającym wzrokiem w Paula – ufam, że przez swe modły otrzymałeś otuchę a spokój niebieski ukoił twoją duszę?
– Być może... – Saintly zawahał się, gdy uświadomił sobie, że tamten drwi sobie z nagłego braku więzi między nim a Panem – ale kim pan właściwie jest... czy...
– Jestem kimś, kogo potrzebujesz ty i kogo potrzebuje ten cały umierający świat – uciszył dominikanina niedbałym gestem, rozparł się na krześle i ciągnął dalej – Jesteś kimś niezwykłym bracie, kimś wyróżnionym przez Pana, kimś słyszącym Jego Słowo, czyż nie?
– Tak... – było coś w przybyszu, co nie pozwalało Paulowi skupić się, jasno wysłowić tego, co miał na końcu języka i to doprowadzało go do rozpaczy – nie... nie słyszę już pieśni Pana! Zamilkła dla mnie! Kim jesteś, że przyszedłeś mnie dręczyć?!
– Kim? – w pełnej napięcia ciszy przybysz wstał i podszedł do Paula – A więc zostałeś odrzucony... Wiem, co czujesz, czułem to samo, gdy przytrafiło się to mnie
– Nefandus! – przerażony Paul odskoczył do tyłu, zataczając się w kierunku wiszącego na ścianie różańca
– STÓJ! – coś w oczach przybysza unieruchomiło mnicha i nie pozwoliło mu na wyduszenie choć jednego słowa

2 komentarze:

TP pisze...

Chyba wpadnę to jeszcze kiedyś, żeby poczytać następne wpisy... :)

Sturęki pisze...

Kiedyś? Ja się dopiero rozkręcam! Zamierzam dawać dwa posty dziennie :)