poniedziałek, 11 sierpnia 2008
Dzień pełen niespodzianek, cz. 4


– Słuchajcie mnie! Skoro uważacie, że musicie się pozbyć tych ludzi - niech będzie! Ale nie będziecie ich wieszać! – poczekał, aż Baldric uciszy wrzawę i kontynuował – Jako człowiek stanu szlacheckiego nakładam na nich karę wygnania. Nigdy nie wrócą do tej wioski, a jeśliby to zrobili, ich życie jest w waszych rękach. Wziąć ze sobą mogą tylko to, co mają na grzbiecie.
Leoric popatrzył na zszokowanego Faulcota, uśmiechnął się i rzekł już trochę ciszej:
– Baldric, ci ludzie są pod twoją opieką, podejmiemy ich w naszym Hospicjum. Agnes, traktuj ich jak moich gości, zaś tego oto Faulcota jak mojego ucznia, z całą przysługującą mu ochroną tak jak nakazuje tego Codex Hermeticum. Wytłumaczę wam później.
– Panie! – proboszcz zakrzyknął groźnie – sprowadzacie na nas nieszczęście! Przyjeżdżacie tu, by nas ograbić, ale wiedzcie, że słowo o was i o waszych bezeceństwach, co je wyczyniacie w waszym siedliszczu dotrze do Jego Ekscelencji Biskupa!
– To nie będzie konieczne – spokojnie odrzekł Leoric – Myślę, że ucieszy was wiadomość, że odzyskamy dla was ten wasz dzwon. I zrobimy tak, by was już więcej żadne „wilcy” nie napadali. Bez stawiania figur na hali. – uśmiechnął się krzywo – Zważcie więc, co wam się bardziej opłaca.
W tym momencie sołtys podbiegł do proboszcza i począł mu coś klarować cicho. Po chwili dołączył do nich również starszy pasterzy, a chwilę później już cała wieś zbiła się w gromadę i zaczęła zawzięcie dyskutować. Po dłuższym czasie przed orszakiem magów stanął sołtys i kłaniając się rzekł:
– Wybaczcie nam krnąbrne słowa naszego Dobrodzieja. Wzburzon był i nie wiedział co mówi. A my będziemy radzi waszej pomocy i złego słowa na was nie powiemy.
– Dobrze więc – Leoric spojrzał na słońce – zostaniemy tu do wieczora, do tego czasu pani Vivienne powinna uzdrowić już waszych chorych. Wy tymczasem powinniście zdążyć załadować na wozy dobytek Bernanda. A teraz rozejdźcie się i wróćcie do roboty! Baldric, niech twoi ludzie rozbiją obóz na skraju wioski.
Leoric rozejrzał się jeszcze raz po wiosce i zatarł ręce. To był bardzo dobry dzień. A przyszłość będzie jeszcze lepsza.
piątek, 8 sierpnia 2008
Dzień pełen niespodzianek, cz. 3


– A teraz mówcie, co to za tumult. I rozwiążcie na Boga tych ludzi!
– Ci ludzie to heretycy! Bezbożnicy, którzy sprowadzili na nas plagi i nieszczęścia! – proboszcz odzyskał animusz – To przez tych pogan Pan odwrócił się od nas i pokarał! Gnębi nas pomiot diabelski a wilcy napadają na nasze stada. Jakby tego było mało śmieli ukraść nam nowy dzwon ze świeżo wyświęconego kościoła, wszetecznicy!
Wieśniacy podnieśli wrzawę wyrażając poparcie dla księdza. W skazańców poleciało kilka kamieni.
– Cisza! – wrzasnęła Agnes – Ty mów – wskazała sołtysa – Od początku, krótko i składnie.
– Tak pani – sołtys łypnął na proboszcza i kontynuował – Więc na Boże Ciało Jego Esc... Eks... Jaśnie Pan Biskup wyświęcił nam kościółek w wiosce i dał nam księdza dobrodzieja żebyśmy do nieba mogli pójść. I od tego się zaczęło. Bo później takie wielkie wilcy poczęli napadać na stada owiec i na tych tam pasterzy. No i na polach zaczęło coś gnać i zboże tratować. No i dziewki zaczepiać i mleko kwasić. Utrapienie Pani, oj utrapienie. A później te bezbożniki dzwon ukradli, aleć nie wiem jak, boć na dzwonnicy był i wołami go wciągaliśmy. Toć czarami chyba, więc mus ich obwiesić.
Tu sołtys skurczył się pod groźnym wzrokiem Agnes, przełknął ślinę i szybciej już opowiadał dalej:
– Więc posłaliśmy parobka na dwór Jaśnie Pana Biskupa, który był łaskaw przysłać Pana Sierżanta i tuzin żołnierzy. A że ślady były, że dzwon do lasu zaciągnęli, te bezbożniki znaczy, to oni zebrali lewię – wskazał na grupę sponiewieranych osiłków – i poszli w las. Nie było ich Panie przez trzy dni – sołtys wolał jednak zwracać się do Leorica - a jak wyszli to jakby Panie diabła zobaczyli. No i żołnierzy po drodze zgubili. A to niedobrze, bo Pan Biskup nie będzie zadowolony i będzie chciał pogłówne.
– Składnie miało być! – warknęła Agnes – Co im się właściwie stało?
– No więc oni poszli w ten las, to za śladami dzwonu znaczy. Aleć ich te ślady na bagna straszliwe wyprowadziły i w kółko gnać poczęły. A po nocach to wilcy wyli, a jak się ich ślipia pokazały, to tak wysoko były jak końskie. No i później jak już chcieli wracać, to ich Pani elfy zaczęły strzelać i niemoc zsyłać. A jak Pani jakieś bestyje za nimi ruszyli, boć było słychać jak się przez las przedzierali to oni dopiero wzięli nogi za pas. No ale panowie wojsko w lesie zostali – sołtys odetchnął po swojej przemowie.
– Pewnie ich te sabatniki na ofiarę złożyli ze swymi kumotrami – czartami. Mus ich obwiesić heretyków – ksiądz wciąż próbował przejąć inicjatywę – Powiadam wam ludzie, wystarczy tylko pozbyć się tego diabelskiego pomiotu, a Pan z powrotem na nas łaskawie wejrzy.
– Nas też chciałbyś się pozbyć? – z przekąsem spytała Agnes – czy ograniczysz się do tych nieszczęśników? A może masz jeszcze jakieś wspaniałe pomysły na to jak pozbyć się wilków i owych elfów niemoc zsyłających?
– Tak pani bo jeszcze trza na hali figurę świętego Anzelma postawić, to żaden wilk nie podejdzie – entuzjazm proboszcza gasł w miarę jak twarz Agnes ciemniała z gniewu – a elfy...
– Milcz chamie! – Agnes zamierzała zdaje się zdzielić proboszcza.
– Dość tego! – Leoric postanowił opanować sytuację – Nikogo nie będziecie wieszać. Chcę za to wysłuchać, co ci ludzie mają do powiedzenia na swoją obronę. Baldric! Przyprowadź ich do mnie!
Po chwili protestów ze strony wieśniaków, służący doprowadzili czwórkę słaniających się ludzi przed oblicza magów.
– Kim jesteś, skąd się tu wziąłeś, za co ci ludzie chcą was zabić? – Leoric zwrócił się do człowieka, za którym schowała się pozostała trójka
– Jestem Faulcot de Berge, Panie – mężczyzna pokłonił się dwornie – Przybyłem tu trzy lata temu z tymi oto ludźmi – wskazał na pozostałą trójkę - by skryć się przed prześladowaniami. A to, co mam do powiedzenia jest przeznaczone tylko dla twoich uszu.
środa, 6 sierpnia 2008
Dzień pełen niespodzianek, cz. 2


– Ty jesteś Bernand? Chcę wiedzieć dlaczego chciałeś nas otruć, chamie?! I jak śmiałeś myśleć, że ci się to uda?
– Pani, ja nie.. to nie ja... bo my...
– Weźmiemy cię na męki za to łajdaku! – Agnes wyraźnie wczuwała się w rolę – A twoja wioska pójdzie z dymem...
– Ale pani, my już Bernanda obwiesiliśmy za trucie! – na twarzy wieśniaka malowała się rozpacz – Ja jestem Tobias, syn Martina, sołtys – głos mu się załamał
– I tak wam wioskę z dymem puścimy – bąknęła bez przekonania Agnes po chwili ciszy
– Karę ponieść musicie! – Leoric zakrzyknął gromko - Jeśli chcecie ocalić skórę wydacie nam cały majątek Bernanda. Cały – łącznie z tym co już rozkradliście.
Sołtys zaczął bezładnie zapewniać, że zrobią wszystko co panowie możni każą, że oni by nie śmieli na panów możnych ręki podnieść. Leoric uciszył ten bełkot i rozejrzał się po tłumie. Na środku stało trzech mężczyzn i kobieta – wszyscy związani i z pętlami na szyi. Z jednej strony półkolem otaczała ich – sądząc z wyglądu - banda obdartych i pobitych zbirów wioskowych. Z drugiej strony stała gromada pasterzy z gór ze swoim starszym.
– Cieszy mnie, że macie trochę rozumu. Majątek Bernanda załadujcie na wozy. Trzodę pastuch popędzi do naszej warowni. – Leoric uciszył szmer, jaki przeszedł przez tłum i wskazał na Vivienne – A teraz ta oto Pani zajmie się waszymi chorymi. Zaprowadźcie ją do nich.
Vivienne skinęła na kilku służących, zsiadła z konia i podążyła za jedną z kobiet do kościoła, gdzie jak się okazało leżeli zatruci wieśniacy. Tymczasem Agnes z prawdziwą radością zastraszyła protestującego proboszcza, który nie chciał dopuścić do profanacji kościoła.
wtorek, 5 sierpnia 2008
Zwiastuny zguby


Było już dawno po północy. Za oknami biblioteki szalała burza, a po ścianach tego szacownego przybytku snuły się rozcapierzone cienie gałęzi drzew, urywane w świetle błyskawic. Jednak biblioteka oferowała schronienie i spokój – świst wiatru i huk grzmotów były tu prawie niesłyszalne. W istocie, w pomieszczeniu zebrali się czterej ludzie, którym spokój był bezwzględnie potrzebny, bo i to, czym się zajmowali było bardzo delikatnej natury.
– Mocą archanioła Uriela pieczętuję zachód – pan Brown uroczyście zakończył wstępną inwokację. Był to łysiejący już, około czterdziestoletni mężczyzna o masywnej sylwetce, jowialnej twarzy i łagodnych oczach – Krąg jest otwarty! – obwieścił i wyczekująco spojrzał na pana Smitha, który prowadził rytuał.
– Wzywam archanioła Gabriela, strażnika sfery Księżyca, przez święte imię... – Smith, blondyn o typowo germańskich, ostrych rysach twarzy i stalowo szarych oczach, jednym tchem zaintonował litanię imion, tytułów i bytów - ...aby spełniła się wola nasza!
– Jest naszą wolą, by moce sfery księżyca, opiekuna tajemnic, ujawniły nam przyszłość - pan Jones, wysoki i chudy jegomość o chłopięcej twarzy i wydatnej grdyce, wygłosił uroczyście intencję - Niech rzeczy ukryte staną się jasne. Przez tajemne powinowactwa, którym patronuje Gabriel, tak umiem, tak chcę, tak mogę!
„Plugawy potwór spada na Eden, wije się wściekle i łamie drzewa jak zapałki. Trawa wokół niego czernieje i więdnie. Z jego oddechu wyrastają człekokształtne demony trawiące Ogród w bezkształtną masę popiołu i żużla.”
„Czarna arka zostaje wyrzucona przez wzburzone morze na skały. Z jej rozerwanego wnętrza wylewają się ropiejące zwłoki zwierząt i ludzi, pływające w masie gęstej posoki. Wstrętna ciecz rozpościera się kożuchem wokół statku pochłaniając morze. Wkrótce dociera na brzeg, gdzie osadzają się zwłoki wszelkich istot, lądowych i morskich.”
„Czarny anioł o spaczonym ciele i gorejącej twarzy rozkłada skrzydła zasłaniając nimi niebo. Ze skrzydeł opadają ciemne pióra i popiołem sypią się na ziemię, która również zamienia się w popiół. Pod stopami anioła umęczeni ludzie bluźnią, ukryci w mroku swych jaskiń.”
„W bałwochwalczej świątyni Rozumu, w mieście sztucznej i pustej światłości, gdzie nowa wieża Babel kole niebo swą strzelistą iglicą, kapłani Antychrysta łączą się pod jednym sztandarem. Wahadło Absolutu ma być nowym krzyżem dla nowego Mesjasza. Ale wtem, na progu stają apostołowie Pańscy...”
Do środka izby wtargnął przenikliwie zimny, jesienny wiatr, który wprawił kartki leżących na pulpitach książek „...w taniec szaleństwa, aż zatrzepotały jak stado zatrwożonych wróbli”. Rzeczywistość i wizja mieszały się, wypaczając nawzajem. W progu pojawiła się zakapturzona postać owinięta w długi, mokry od deszczu płaszcz. Postać zamknęła drzwi, „...których huk był jak odgłos sztaby zapadającej nad nieuniknionym”. Za drzwiami dał się słyszeć grzmot „...jak trąba Pańska. Wróble padły martwe. Komnata Dusz jest pusta”.
– Pokój temu domowi! – spokojny głos ojca Paula wyrwał z transu czwórkę czarowników – Pokój w dobie dni ostatnich.
poniedziałek, 4 sierpnia 2008
Dzień pełen niespodzianek


- A teraz ta straszna kobieta jedzie razem z nami – ponuro pomyślał Leoric - Jakby nie dość było tego, że służba chowa się przed nią po kątach. Przecież ona sprowadzi nam na głowę tłum rozwścieczonych wieśniaków.
I nagle go olśniło. Podjechał do Agnes.
- Agnes, posłuchaj. Vivienne jedzie do wioski, żeby leczyć tych wieśniaków. My w tym czasie...
- Dowiemy się, co te chamy chciały osiągnąć trując nas – Agnes uśmiechnęła się drapieżnie i pogładziła swój toporek – Będziemy ich pytać tak długo i intensywnie, aż nam powiedzą.
- Agnes, czy ty naprawdę chcesz doprowadzić do tego, że te twoje „chamy” rzucą się na nas z cepami i kamieniami? – uciszył Agnes gestem dłoni, gdy chciała mu przerwać – Ja wiem, że jesteśmy w stanie w trójkę wyrżnąć całą wioskę i kilka innych na dodatek, ale jest mały problem. Nie będziemy mieli co jeść jak nam nie sprzedadzą jedzenia. Chyba, że chcesz sama ruszyć w pole ze swoim toporkiem?
- To co? Pewnie chciałbyś żebym się nie odzywała i nie pokazywała? A niedoczekanie twoje! Już ja im pokażę, jak karzemy za krnąbrność...
- Nie Agnes, wprost przeciwnie... – Leoric uśmiechnął się przebiegle – Chodzi tylko o to, żebyśmy sobie nie przeszkadzali. Zagrajmy z wieśniakami w „dobrego maga i złego maga”, co ty na to?
- A ja mam być złym magiem? – Agnes rozpromieniła się – Dobra!
Leoric jeszcze przez chwilę cierpliwie tłumaczył Agnes, o co mu chodzi. Przerwał mu okrzyk Baldrica, dowódcy ich eskorty, który obwieścił, że zbliżają się do wioski. Chwilę później wjechali na główny plac przed kościołem. Plac pełen ludzi. Wzburzonych ludzi. W dodatku wieśniacy nie wyglądali na uszczęśliwionych z przyjazdu magów. Jednak Leoric nie zdążył wycofać się ze swego sprytnego planu, bo Agnes przystąpiła do dzieła.
- Słuchajcie, chamy! Chcę tu zaraz widzieć... – teatralnie zawiesiła głos, podczas gdy tłum cofnął się przerażony – Bernanda syna Antona. Natychmiast.
sobota, 2 sierpnia 2008
Preludium, cz. 3


Czego więc chcesz? – wychrypiał Saintly - Powinieneś się cieszyć?
Ja? Cieszyć? Ależ ja odejdę w niebyt, jak wszyscy poza Absolutem! Tak, gdyby plan się ziścił również byłbym potępiony, ale miałbym chociaż swą zemstę. Przecież czas końca miał być moim czasem!
– Dlaczego więc przychodzisz z tym do mnie? Chcesz się wyspowiadać?
– Nie kpij, klecho! – oczy przybysza zwęziły się w szparki – nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie cień szansy, że tak się nie stanie. Ja od wieków nie słyszę już Jego słów, ale miałem nadzieję, że ty – owszem. Teraz jednak mam pewność, że nawet sam Najwyższy zamilkł widząc, co zamierzają uczynić istoty, którym dał wolną wolę. Wierz mi, obserwuję każdą duszę, która opuszcza Komnatę Dusz i mimo, że czas jest bliski, ta osoba jeszcze się nie narodziła, choć została już poczęta.
– Kto to jest? Kim jest ten zdrajca?! – Saintly dopytywał się gorączkowo – Czemu ty temu nie zapobieżesz?
– Czemu? A zapomniałeś już, że macie wolną wolę? I nie wiem, kim jest ten wasz zdrajca, jak byłeś uprzejmy go nazwać. Być może wciąż jest w łasce uświęcającej, bo nie widzę, co robi.
Chcesz więc, bym to ja cię wyręczył? Jak, skoro Pan odmówił mi swojej łaski?
Z tego co wiem, odmówił jej wszystkim Przebudzonym. Ale w końcu zawiedliście Go srodze – przybysz uśmiechnął się smutno – Na pewno jednak jest ktoś, kto ma z Nim kontakt. Do kogoś z tego miasta skierowany został anioł – posłaniec z wizją. Ufam, że znajdziesz go i zrobisz co trzeba. A później, gdy stanie się, jak napisano w Piśmie, przekonamy się, czy przez ten czas zdążycie nawrócić więcej osób niż ja zdeprawuję. Próbujcie! – czarno ubrana postać rozmyła się i rozsnuła w pasma brunatnego dymu. Jego pasma wypłynęły przez okno i znikły na tle chmurniejącego nieba.
piątek, 1 sierpnia 2008
Rada cz. 2


– Nie. Strażnicy nie widzieli niczego podejrzanego, nikt nie zbliżył się do warowni, nie było słychać niczego dziwnego. Cisza i spokój – Wilbur wzruszył ramionami
Służący są w ciężkim stanie – zauważył posępnie Albertus – gdyby nie nasza pomoc kilku mogłoby umrzeć. Albo ktoś nas nie docenił, albo trucizna nie była dla nas.
– To dla kogo? – Leoricowi udzielała się już złośliwość Wilbura – I od kogo, jeśli już o to pytamy?
– To można ustalić, jeśli dojdziemy, w czym została podana trucizna. Zajmę się tym jutro – rzekł Albertus.
– A ja się tak zastanawiam i wydaje mi się, że ten sen nie był do końca wyśniony – Vivienne nadal była ciężko obrażona – mówcie, co chcecie, a ja dośnię ten sen!
– Tak, w tej chwili robi to już Roland, możesz do niego dołączyć – zakpił Wilbur
– Dobrze już... – Leoric sam dziwił się swojej cierpliwości, – więc jutro dowiemy się, w czym i dla kogo była trucizna oraz co nas ominęło, jeśli chodzi o sen. Zostaje jeszcze kwestia osoby zamachowca. Jakieś sugestie?
– Wczoraj... hmm... Przedwczoraj przyjechał kupiec z Pasaquinas z zaopatrzeniem, – Albertus był rzeczowy jak zwykle – A więc ktoś z wioski. Możliwe, że cała wieś.
– Na pewno nie! Przecież oni tyle nam zawdzięczają! – Vivienne była oburzona – W tym roku sprowadziliśmy im deszcz, a Agnes wyleczyła im krowy z tej okropnej choroby...
– Pryszczycy. Znając Agnes pryszcze pewnie przeszły na wieśniaków – zachichotał Wilbur – Mieliby prawo się wściekać. Ale to nie oni. Ani nasza służba. Trucizna zbyt wyrafinowana. Albertus, daj znać jak już będziesz wiedział, co to było za paskudztwo. Spróbuję jutro znaleźć coś w bibliotece.
– Ale to nie oni – upierała się Vivienne – Ojej, oni też mogli paść ofiarą tej trucizny! Jadę jutro do wioski, zabiorę trochę służby.
– Dobrze, pojadę z tobą – Leoric ożywił się nieco - ty ich będziesz leczyć, ja dowiem się, co wiedzą... nie zrobię im krzywdy – uprzedził Vivienne.
– No to wszyscy wiedzą, co mają robić! Idziemy spać, jutro czeka nas mnóstwo roboty – entuzjazm Wilbura wynikał raczej z perspektywy bliskiego snu niż pracy nazajutrz – Życzę wszystkim dobrej nocy.