środa, 6 sierpnia 2008

Dzień pełen niespodzianek, cz. 2

Tłum zafalował, po czym wieśniacy wypchnęli jakiegoś małego, łysego człowieczka w dość dostatnim jak na wieśniaka przyodzieniu, który natychmiast padł na kolana i na wszelki wypadek zaczął łkać.

 – Ty jesteś Bernand? Chcę wiedzieć dlaczego chciałeś nas otruć, chamie?! I jak śmiałeś myśleć, że ci się to uda?
 – Pani, ja nie.. to nie ja... bo my...
 – Weźmiemy cię na męki za to łajdaku! – Agnes wyraźnie wczuwała się w rolę – A twoja wioska pójdzie z dymem...
 – Ale pani, my już Bernanda obwiesiliśmy za trucie! – na twarzy wieśniaka malowała się rozpacz – Ja jestem Tobias, syn Martina, sołtys – głos mu się załamał
 – I tak wam wioskę z dymem puścimy – bąknęła bez przekonania Agnes po chwili ciszy
 – Karę ponieść musicie! – Leoric zakrzyknął gromko - Jeśli chcecie ocalić skórę wydacie nam cały majątek Bernanda. Cały – łącznie z tym co już rozkradliście.

Sołtys zaczął bezładnie zapewniać, że zrobią wszystko co panowie możni każą, że oni by nie śmieli na panów możnych ręki podnieść. Leoric uciszył ten bełkot i rozejrzał się po tłumie. Na środku stało trzech mężczyzn i kobieta – wszyscy związani i z pętlami na szyi. Z jednej strony półkolem otaczała ich – sądząc z wyglądu - banda obdartych i pobitych zbirów wioskowych. Z drugiej strony stała gromada pasterzy z gór ze swoim starszym. 

 – Cieszy mnie, że macie trochę rozumu. Majątek Bernanda załadujcie na wozy. Trzodę pastuch popędzi do naszej warowni. – Leoric uciszył szmer, jaki przeszedł przez tłum i wskazał na Vivienne – A teraz ta oto Pani zajmie się waszymi chorymi. Zaprowadźcie ją do nich.

Vivienne skinęła na kilku służących, zsiadła z konia i podążyła za jedną z kobiet do kościoła, gdzie jak się okazało leżeli zatruci wieśniacy. Tymczasem Agnes z prawdziwą radością zastraszyła protestującego proboszcza, który nie chciał dopuścić do profanacji kościoła.

Brak komentarzy: